czwartek, 5 czerwca 2014

PERCICO Rozdział Drugi - Początki końców

Percy szedł lasem, czując ból. Krzaki raniły jego łydki, a gałęzie drzew chłostały ramiona oraz policzki. Oddychał nierówno, chociaż kroki miał pewne i wcale nie szybkie.
Nagle zatrzymał się i rozejrzał dookoła z duszą na ramieniu. Coś wyraźnie usłyszał.
Kilka razy już zdawało mu się to słyszeć odkąd był na Obozie. Dziwne plumknięcie, jakby ciężki kamień wpadł do głębokiej wody. Zwykle ignorował to, ale teraz nie był w stanie. Ten dźwięk był taki bliski i wyraźnie pulsował. Jak serce.
-Cześć. - Usłyszał nagle Percy i gwałtownie obrócił się, wyciagając Orkan jeszcze w formie długopisu. Wymierzył jeszcze nie przemieniony miecz w przeciwnika i otworzył szeroko oczy. Stał przed nim Nico. Nico Di Angelo.
Był cały ubrany na czarno, jakby okradł jakiegoś księdza. Oczy miał ciemne i głębokie jak gorąca czekolada... Nie. One były takie... Jakieś dziwne, trochę w barwie ziemi, wilgotnego gruntu. Na jego bladej twarzy błąkał się dziwny uśmieszek.
-Ni... Nico? - wydusił Percy przez zaciśnięte gardło. - Ale mnie wystraszyłeś.
Syn Posejdona roześmiał się nerwowo, ale Nico cały czas stał w tej samej pozycji. Nawet nie mrugnął.
Percy wyprostował się.
-Hej, stary... Wszystko okej?
Nico nie zareagował, lecz nagle machnął ręką, a ziemia pod nimi się otworzyła. Z dziury wyskoczył Rzymski wojownik i szybko schwytał Percy`ego, boleśnie ściskając jego nadgarstki.
Chłopak krzyknął, gdy poczuł jak coś ciepłego rozlewa się po jego rękach. Krew? Wbił wzrok z Syna Hadesa.
-Nico... Co ty, na bogów, wyprawiasz?! - Jego głos cichł i był zachrypnięty, a ból rósł, mimo to Percy uparcie patrzył na bladego herosa w poszukiwaniu swojego przyjaciela, który zaraz odwoła tego Rzymskiego świra i puści go wolno, mówiąc "I co? Nieźle cię nastraszyłem, prawda?"
Ale nie.
Nico uśmiechnął się maniakalnie, ale to nie był jego uśmiech.
-A więc, Percy Jacksonie, słynny herosie, jesteś gotowy na porażkę? - zapytał. - Ktoś, kto cię kocha, właśnie cię złapał i ktoś, kto cię kocha, niedługo cię zabije.
Czekaj... Co?
Nico na pewno nie. Nico go przecież nienawidzi. A więc o kim mowa? Annabeth? Nie, ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła... Może... Nie mógł teraz rozmyślać nad tym, kto go kocha, ponieważ nagle poczuł okropny ból głowy. Ujrzał mroczki przed oczami, które po chwili zlały się w czarne tło, i stracił przytomność.

-Cholera jasna, Nico! - zawołała Reyna, czując, że zaraz ją rozniesie. Gdzie ten baran się podziewa?
Przed chwilą wrócili z misji, a on już tak po prostu ją zostawia. - Wracaj tu! Muszę ci coś powiedzieć! To ważne!
Bardzo ważne... Po prostu zostawił jej swoją kurtkę. Ale to był idealny pretekst, żeby go zobaczyć. Nie! Nie zakochała się... Po prostu był jakiś... podobny do niej. Był tak samo inny. A teraz, gdy razem transportowali Atenę Partenos... zbliżyli się do siebie. Nico nadal był jakiś skryty, ale Reyna też nie była znowu taka rozmowna. No ale... Sama jego obecność przynosiła taką ulgę. Nie wiedziała czemu, ale tak po prostu było.
Wiele Greków i nawet Rzymian nie odezwało się do niej ani słowem. Nawet Jason. Może dlatego, że ta Piper obok niego siedziała...?
Tak czy inaczej, nikt nic jej nie powiedział, nie podziękował... Nic.
Może z powodu jej wyglądu? Miała rozczochrane włosy, które jakaś Córka Afrodyty ułożyła w warkocza... Po prostu nie mogła znieść tego widoku.
Miała za pasem zakrwawiony nóż i w ogóle była cała brudna w posoce, aż się od niej  kleiła. Zdążyła jedynie przebrać bluzkę, bo przez tamtą, podartą, widać było jej stanik. Pomocną rękę wyciagnęła do niej Hazel, ponieważ pożyczyła jej fioletową koszulkę SPQR.
Spodnie też wymagały zmiany, ale nie miała żadnych, aby się przebrać, a nie ośmieliła się pożyczać od innych.
-Nico?
Stanęła jak wryta na skraju lasu. W powietrzu kłębiło się od mrocznej magii bogów. Już umiała to rozpoznać. Radosne głosy jakby ucichły. Śpiewy i śmiechy zamilkły.
Poczuła się tak jak wtedy, gdy Nico wpadł pod ziemię, podczas przenoszenia się w inne miejsce. Złapała go wtedy szybko za rękę, lecz wpadła tylko z nim do środka. Gardło zaciśnięte. Oczy tak samo. Głębokie oddechy. Ciężkie serce.
-Reyna, co ty robisz?
Córka Bellony odwróciła się w stronę głosu. Był to Leo, Syn Hefajstosa. Nie kojarzyła go z początku, lecz po chwili poczuła napływającą falę gniewu. To on zaatakował Obóz Jupiter!
Jednak współczucie wzięło górę.
Chłopak miał minę skazańca i prawie łzy w oczach, a w ogóle, jak mówiła Annabeth, to robota Gai. To przez nią.
-Uhm... Leo? - zapytała, bo chłopak zaczął dymić. Włosy mu się paliły.
-Co?
Chłopak zorientował się, o co chodzi i wytrzeszczył szeroko oczy. Po chwili zaczął klepać obsesyjnie swoje włosy, aby upewnić się, że znowu się nie zapali.
Reyna rzuciła mu podejrzliwe, lekko pytające spojrzenie. Leo uśmiechnął się pół-uśmiechem i jeszcze raz, tak dla pewności, poklepał się po kasztanowych loczkach.
Nagle rozległ się krzyk i takie dziwne PLUM!
Oboje spojrzeli w stronę lasu wielkimi oczami jak patelnie.
-Słyszałeś to?
-Tak. A ty?
-Oczywiście.
-Idziemy?
Nie odpowiedziała mu, tylko skierowała się w głąb lasu, wyciagając miecz z pochwy. Leo uznał to za wystarczającą odpowiedź i ruszył za nią.

Percy obudził się z bolącą głową. W sumie to wszystko go bolało. Jęknął, gdy coś dotknęło jego policzka. Było to coś szorstkiego, ale kojąco ciepłego. Poczuł krople czegoś na policzku.
-Pe...Percy! - Chłopak natychmiast rozpoznał ten głos. Uchylił powieki. A-ale skąd?! Skąd ona się tu wzięła?!
Niemożliwe...
A jednak. Patrzyła na niego Łowczyni Artemidy, Córka Zeusa. Thalia.
-Co ty tu robisz? - zapytał ochrypłym głosem i podjął próbę uniesienia się na ramieniach, lecz, niestety, nieudaną. Jego plecy boleśnie zderzyły się z podłogą. Zajęczał żałośnie.
-Percy! Leż! - rozkazała stanowczo, ale w jej głosie kryła się bezradność. Percy nie spodziewał się to u niej usłyszeć. - A teraz, powedz mi, co się stało. Jak się tu znalazłeś?
Percy rozmasowywał sobie kręgosłup, próbując rozwiać wątpliwości.
-Em... Nico. Był Nico. On... On wezwał trupa zza grobu, a ten mnie złapał i zrobił... - Percy spojrzał na swój nadgarstek, gdzie widac było dwie bruzdy jeszcze lekko różowe. Zabrakło mu powietrza w płucach.
Thalia delikatnie zabrała jego rękę i zmusiła, żeby na nią popatrzył.
-Spokojnie. Widziałam. To ja sprawiłam, że nie musisz patrzeć na otwarte rany.
Po czym uniosła swój nadgarstek i Syn Posejdona ujrzał podobne szramy na jej przegubie. Złapał ją za rękę i wytrzeszczył oczy.
-Thalia!
-Wiem, wiem.
Wyrwała się i zaczęła grzebać w kieszeni. Percy usiadł, nieustannie się krzywiąc z bólu i rozejrzał się.
Znajdowali w jakiejś jaskini. Było cholernie zimno, normalnie piekło by zamarzło. Percy żałował, że ma na sobie tylko obozową koszulkę, choć ta była już trochę podarta i nie do końca zasłaniała jego brzuch.
Spojrzał na swoje nogi. Były skrępowane łańcuchami i przypięte do ściany skalnej, podejrzewał, że Thalia miała podobne łańcuchy.
W oddali tliło się ognisko, a nad nim stała jakaś postać... Nico? Możliwe. Była cała czarna.
Percy wiedział, że Nico go nie lubił... Nawet nienawidził... ale żeby od razu robić coś takiego?! I jeszcze wmieszał w to Thalię. Co... Może znowu chodziło o tę trójkę dzieci najpotężniejszych bogów... A może...
Percy aż wzdrygnął się od tej myśli.
Może to Gaja? Ale przecież nie zaatakowała ich od razu, a przecież od razu by to zrobiła!
Jednak Percy czuł, że okłamuje sam siebie.
Thalia parsknęła z rozpaczą i przestała grzebać w swoim płaszczu. Spojrzała na Percy`ego ze łzami w oczach, ale próbowała to ukryć uśmiechem.
-No patrz... Jakbym miała ambrozję, to bym ci dała.
Rozpłakała się.
Percy nie wiedział, co zrobić, ale... chyba sam tego potrzebował. Uściskał ją mocno, przekazując resztkę nadziei oraz energii.
-Spokojnie. - szepnął.
Thalia kiwnęła głową, a potem odkleiła się od niego. Pociągnęła jeszcze raz nosem, po czym zamknęła oczy, starając sie opanować.
Dziwne. Córka Zeusa powinna zachować się całkowicie inaczej. Po pierwsze, nie rozpłakałaby się. Po drugie, nie dałaby się przytulić.
-A tobie co się stało? Opowiedz mi. - poprosił Percy.
Opowiedziała mu.
Usłyszała jakiś głos podczas polowania i w końcu za nim podążyła. Natrafiła na Nika. Nico zrobił jej to samo, co Percy`emu, ale powiedział jej, że ma potężną krew, czy coś takiego... Thalia nie do końca to rozumiała, ale Percy tak. Gaja mówiła coś o rozlanej krwi na Olimpie...
Nie. To niemożliwe. Na pewno nie.
-A co z Nico? - zapytał. - Czy myślisz, że on to on?
Thalia spojrzała na niego pytająco.
-No wiesz, że może Gaja go opętała.
Córka Zeusa westchnęła, wzruszając ramionami.
-Nie wiem. Może? - Spojrzała na Percy`ego. - Nie znałam go lepiej od ciebie, więc w sumie nie wiem. Może mu odbiło?
Percy nie mógł uwierzyć w to, co powiedziała. Zalała go fala złości.
-Bez takich, Thalia! Nie wierzę, żeby mógł cos takiego zrobić!
Dziewczyna o czarnych włosach uniosła ręcę w obronnym ruchu.
-Wrzuć na luz, Percy. To tylko sugestia!
-No nie wydawało mi się. - odburknął i popatrzył na nią spode łba.
Gdyby nie ból Percy odwróciłby się do niej plecami, ale musiał niestety znosić jej wzrok. W końcu sie poddał i westchnął.
-Och, bogowie... Przepraszam. Ta sytuacja jest ciężka, a Nico... On jest dobrym dzieciakiem. Uwierz mi, Thalia.
Łowczyni kiwnęła głową bez przekonania, po czym położyła się i odwróciła do przyjaciela plecami.
-Radzę ci się przespać, dopóki ten twój "dobry dzieciak" nic nam nie robi. - oznajmiła, ale jej głos był stłumiony. Nagle do Syna Posejdona dotarło, jak bardzo jest wycieńczony.
Percy opadł na ramię, miał mroczki przed oczami i już tracił równowagę. Rąbnął na ziemię z hukiem, a Thalia coś jeszcze powiedziała, po czym zwinęła swoją kurtkę i wsunęła mu pod głowę.

-------------------------------------------------
Mam wielką nadzieję, że przeczytanie tego rozdziału sprawiło Ci przyjemność, że dowiedzieliście się, co się dzieję.
Nie mam czasu, więc tylko poproszę o wyrażenie Twojej cennej opini dla mnie i... to tyle ;}

Elo z Podziemia!
Postarajcie się nie zginąć i noście zawsze przy sobie zbroje i broń!
                                                                                                         Syn Hadesa




wtorek, 20 maja 2014

Rozdział pierwszy, gdzie dowiadujemy się niczego i czemu ten blog zaśmieca internety.

Słońce chyliło się ku zachodowi, poranna rosa dawno znikła z drzew, teraz po liściach sunęły ostatnie promienie słoneczne. Mimo późnej godziny było ciepło jak w dzień, lecz o wiele bardziej duszno i wilgotno.
Wakacje trwały, więc herosi zjechali się na miejsce i już od kilku dni chodzili na "zwykłe' zajęcia. W weekendy odpoczywali. Dziś był akurat piątek.

Percy wyszczerzony jadł przy ognisku. Wszyscy byli szczęśliwi, że nikt znacznie nie ucierpiał, gdy "walczyli" z Obozem Jupiter oraz ze sługami Gai. Sama Gaja jeszcze się z nimi się nie zmierzyła, choć na pewno zamierzała, lecz wyglądało na to, iż zasnęła na dobre kilkaset lat.
Obóz Jupiter zaprzestał walki i razem z Obozem Herosów zjednoczyli siły przeciwko sługom Gai. Z sukcesem.
Herosi mieli ze sobą dużo wspólnego, więc teraz dzieci greckiego oraz rzymskiego Apollina śpiewały oraz grały. Nawet Dzieci Marsa i Aresa się przyłączyły, choć z początku były oporne. Brakowało tylko Nico, aby dopełnić krąg półbogów z obu obozów.
Percy jednak odczuwał lekki smutek w te wakacje, ponieważ Annabeth nie mogła przyjechać na Obóz. Wyjechała za granicę z macochą, ojcem oraz przybranym rodzeństwem. Ponoć bardzo się ucieszyła i nie mogła doczekać na tę podróż…
Jakiś chłopak, który później okazał się Frankiem, szturchnął Percy`ego w bok, a ten podniósł wzrok i spojrzał na wskazane miejsce, czyli niskie drzewo, kilka metrów od ogniska. Ujrzał Leo. Był wyraźnie zamyślony i strapiony. Opierał się o drzewo niechętnie, jakby nieszczęsna roślina coś mu zrobiła.
-Pewnie zastanawia się nad projektem jakiejś maszyny - mruknął Percy do ucha przyjaciela, bo inaczej by go nie usłyszał.
Frank odsunął się i zgodnie kiwnał głową, nie odrywając wzroku od Syna Hefajstosa. Kiełbaska, którą piekł na ogniu, spadła na węgielki przepadła na zawsze.
-Cholera! - krzyknął i juz chciał się rzucić w ogień po kawałek mięsa, gdy nagle oprzytomniał i usiadł prosto, nie ustannie dotykając swojej piersi, gdzie miał drewienko.
Percy zaśmiał się nieśmiało, ale Frank uznał to za kaszel.
Nagle coś innego zwróciło uwagę Syna Posejdona. Cień przemykający między krzakami. Był to zdecydowanie człowiek, ale od czasu, gdy ochrona Obozu się zmniejszyła od bitwy, mogło to być cokolwiek. Nawet jakiś potwór albo - nie wiadomo czy to lepiej, czy gorzej - bóg.
-Przynajmniej odczepił się od Hazel. - szepnął, szczerząc się do złotookiej dziewczyny naprzeciwko. Ta odwzajemniła usmiech i posłała mu buziaka, po czym przyłączyła się do śpiewania, biorąc jakąś Córkę Hermesa pod rękę.
 -Taaa. Pewnie. - wymamrotał Percy, po czym podniósł się z bali.
Jakby kierowany jakąś tajemną mocą, odszedł od ogniska i szedł uboczem do lasu. Czuł uścisk w gardle, jakby jakieś imadło zatrzaskiwało się na jego płucach. Słyszał swoje bijące serce.
Coś go ciągnęło w ten ciemny las.
Coś albo ktoś.
------------------------------------------------
Dobry wieczór, jestem Syn Hadesa i pozwolę sobie zostać anonimowym ;3
Ten blog jest poświęcony różnym parringom z Percy`ego Jacksona - oczywiście z obydwu serii. Jakby ktoś nie czytał jeszcze następnej serii po Olimpijskich Bogach, proszę mnie zawiadomić albo wyjsć z tego bloga i ruszyć tyłek do czytania.
Jednakże jeśli jest jakis problem, zacznę opowiadanie z parringiem z danej serii ;3
Może już się domyśleliście, jaki parring jest motywem tego opowiadania, a możliwe, że nie, bo jest to dość skomplikowane.
Jak to powiadał bardzo mądry Marcel - "To nie jest takie proste".
Musicie wytrwać do drugiego rozdziału. Tam na pewno lepiej się rozpiszę i będę mieć więcej mozliwości.
Pamiętajcie - czytam - komentuje ;D
                                                                               Syn Hadesa